Z Cho Ra do Sa Pa było jakieś 300 km drogi która na mapie wyglądała na prostą, nie powinnam się zgubić, ale problemy zaczęły się już jak chciałam wyjechać na tą drogę. Niezależnie od tego w którą stronę jechałam (a były dwie) kończyłam w tym samym miejscu, na drodze prowadzącej w przeciwnym kierunku niż mój. Krążyłam po okolicy dobrych kilka godzin, aż zrobiło się ciemno i rozłożyłam namiot na opuszczonej budowie która rano okazało się być czyimś polem. Budowa stała na skraju dżungli więc w nocy postanowiły mnie nawiedzić różne zwierzątka. Jeszcze jak rozkładałam namiot zaczęło latać nade mną mnóstwo nietoperzy, na szczęście szybko odleciały. W środku nocy pod mój namiot przylazło zwierzę którego nie zidentyfikowałam, chociaż obstawiam, że to jakaś małpa była, ewentualnie jakiś szalony ptak. Przez dwie godziny stukało w jakąś folię która była metr od mojego namiotu. W razie czego wyciągnęłam nóż, a jak znudziło mi się słuchanie co zwierzątko robi zasnęłam. Rano obudzili mnie Wietnamczycy którzy nakrywali pole na którym spałam jakimiś foliami bo zaczęło padać. Składanie namiotu w deszczu do przyjemnych nie należy więc szybko się ogarnęłam, ubrałam moje gustowne ubranko przeciwdeszczowe i w drogę. Postanowiłam pojechać bardziej skomplikowaną drogą skoro nie mogłam znaleźć tej łatwiej. W deszczu przyjemnie się nie jedzie, szczególnie, że w górach jest zimno (ok. 16 stopni w dzień), dlatego jechałam bardzo powoli po drodze zatrzymując się a to na kawę (z mlekiem jest nieziemska) a to na kanapkę (za 7000 dongów, ciepła i pyszna). Na szczęście ok. południa przestało padać, na nieszczęście (no może nie do końca) zgubiłam się totalnie. Dróg, ścieżek miejscami, którymi jechałam nie było na mapie, podobnie miejscowości. Wyszła mi niemal wyprawa offroadowa tylko motor nie przystosowany :) Większość dróg wyglądała jakby je ktoś zbombardował, część jakby ich w ogóle nikt nie wybudował, a część była ścieżką z gliny. Nie było żadnych oznaczeń ani kierunkowskazów, a ludzie nie bardzo potrafili mi pokazać gdzie jestem, jak dla mnie super :) Widoki szczególnie dopisywały, bo całe góry były pokryte gęstą dżunglą, a droga w większości prowadziła tuż nad krawędzią przepaści. Cały dzień zajęło mi błądzenie po tych bezdrożach, a frajdę z tego miałam ogromną. Udało mi się dzięki temu dostać do niesamowitych wiosek, gdzie domki były z drewna, kryte liśćmi palmy jak sądzę. Niesamowicie to wyglądało na tle zielonej dżungli. Jechałam też chyba najpiękniejszą drogą jaką w życiu widziałam. Była równa, bardzo kręta i prowadziła właśnie zboczem gór porośniętych dżunglą.
Jedyną wadą tego, że się zgubiłam było to, że robiło się ciemno a do Sa Pa zostało mi jeszcze 240 km. Jako uparciuch bardzo chciałam tam dojechać więc postanowiłam dojechać tam nocą (oj, błąd). Jak się zrobiło ciemno okazało się, że światło nie działa, ale to mnie nie zniechęciło. Przywiązałam latarkę z przodu i w drogę. Po 5 km okazało się, że latarka nie jest wystarczająca i jadąc z nią widzę tylko jakieś 50 cm drogi przed sobą, za mało. Ciemno już było strasznie i bez latarki nie widziałam nawet własnej dłoni, ale nadal się nie poddałam. Znalazłam warsztat gdzie pan za 1 zł naprawił moje światło. Mogłam jechać dalej. Niestety okazało się, że światło ma swoje wady. Jego działanie zależało od obrotów silnika, im wyższe tym lepiej działało (niech ktoś kto się zna na elektryce mi to kiedyś wyjaśni), niestety jak się zmieniało bieg lub hamowało to gasło na chwilę zupełnie. Ponieważ zwalnia się zazwyczaj przed przeszkodami było . . . ciekawie. Ostatecznie musiałam się poddać 60 km przed Sa Pa bo było za późno i nawet gdybym dojechała to i tak nic by to nie zmieniło, bo wszystko byłoby zamknięte (dążyłam do ciepłego prysznica, nie ukrywam).
Teraz jak jak sobie przypomnę tą trasę to mogę stwierdzić, że to był najgłupszy i jeden z najniebezpieczniejszych (o ile nie naj) pomysłów w moim życiu. Tłumaczę dlaczego. W dzień po drogach jeździ stosunkowo mało ciężarówek, w nocy jeżdżą TYLKO i wyłącznie ciężarówki( i to mnóstwo), mijanie ich na górskich krętych drogach, których nawierzchnia pamięta chyba jeszcze jakąś wojnę, z gasnącym światłem i nad krawędziami nie zabezpieczonych przepaści jest głupotą. Szczególnie dla kogoś kto na motorze jeździ od tygodnia :) Pojawił się też nowy rodzaj uszkodzenia jezdni, droga miejscami zwężała się do jednego pasa bo drugi zapadł się w przepaść, to dodatkowo urozmaicało podróż. Chciałabym powiedzieć, że już nie będę jeździła w nocy, ale wiem, że nie mogę, w górach nie będę to na pewno :)