Cały dzień w drodze, na szczęście nie padało dużo. Nawet trochę słońca się zdarzyło :)
Opuściłam drogę numer 1 i pojechałam w głąb kraju. Od razu jedzie się przyjemniej. Nie było tylu ciężarówek, były za to nie wysokie, ale zawsze jakieś góry, a z nimi jak zwykle świetne widoki. Niestety jedzie się przez to wolniej. Udało mi się nawet potrącić staruszkę na rowerze, chociaż nie, to ona wjechała we mnie, ale z motorem taka chudzina na starym rowerze nie miała szans. Popatrzyłam, że żyje, może chodzić więc ją przeprosiłam i pojechałam dalej. Już w nocy dojechałam do Pleiku gdzie schroniłam się przed deszczem w hotelu.
Po drodze jadłam chyba najlepsze Pho jak do tej pory. Właśnie w Kon Tum. Zatrzymałam się tam gdzie siedziało najwięcej ludzi i było warto. Na początku trochę się zdziwiłam bo w mojej zupie pływała nawet cała kość i nie dostałam tej całej zieleniny którą się zawsze dostaje, ale po prostu nie była potrzebna, bo smak był idealny. Do tego dostawało się jeszcze takie słodkie bułeczki na deser. Zjadłam wszystko co dostałam, co chyba zrobiło wrażenie na pani kucharce :) I to wszystko za jedynie 25 000.